środa, 23 kwietnia 2014

Hey Tusk, You haven't made it bad... [POWIEM TAK...]

Jak to zwykle bywa, jak się stworzy system, który działa, to jest się z niego tak zadowolonym, że się o nim zapomina. Tak było na przykład z emeryturami...

Widzieliście spot promujący dziesięciolecie Polski w Unii Europejskiej? A premiera śpiewającego "Hej Jude"? (info dla antysemitów: Czyta się /dżud/ a nie /jude/...)

I jak? Podoba się?

Mnie bardzo. Oczywiście, od 'Tusk' do 'McCartney' długa, wokalna droga, ale chodzi o sam fakt, że ktoś na górze zluzował. Dużo nam dało wstąpienie do Unii Europejskiej. Co prawda są tego spore wady (Korwin krul), ale zalety zdają się je przewyższać. Jechaliście kiedyś autostradą? A może skorzystaliście z odnowionych tramwajów? Wasz znajomy poszedł na bezpłatny kurs? Albo znajomi z uczelni dostali dofinansowanie na swój projekt?

Bardzo wyraźnie wpływ funduszy unijnych widać w Zabrzu. Kopalnia Guido, Sztolnia Dziedziczna (ogromny projekt), przebudowa kanalizacji (jeszcze większy), drogi, strefa ekonomiczna, wyposażenie szkół. Gonimy, Szanowni Państwo, standardy współczesnego świata. Przez 25 lat gonimy bez ustanku, ale wydaje mi się, że półmetek już za nami. Zostało nam jeszcze trochę do podgonienia, ale inicjatywy takie, jak choćby ten spot pokazują, że jest u nas dobrze.

Wróćmy jednak do samego filmiku. Tu sprawa nie wygląda tak kolorowo. Jego powstanie kosztowało siedem milionów zł.

No ładnie.

Uważam, że za dobrą pracę powinno się dostać dobrą gażę. Jednak siedem milionów zł za minutowy film to chyba mała przesada. Pewnie autor piosenki wziął sporą część tych pieniędzy, ale nawet milion złotych za taki film to zbyt wiele.

Niektórzy mówią, że można było wziąć inną piosenkę. Oczywiście, że tak. A Da Vinci mógł swoje obrazy malować na koszulkach. Końskimi włosami. Bo taniej. Jasne, jest wiele utworów, które równie dobrze oddałyby atmosferę zmian, ale według mnie, czysto artystycznie, ten też jest całkiem zgrabny. Co nie zmienia faktu, że za dużo wydano na produkcję tego spotu.

Swojego czasu w Wydziale Aktorstwa WST Katowice o/Zabrze zorganizowane zostały warsztaty filmowe. Facet powiedział, że średni  koszt nakręcenia kinowego filmu pełometrażowego waha się od 5 do 10 milionów. Pełnometrażowego. Sto razy dłuższego niż spot. Jestem przerażony.

Zastanawia mnie kto wziął takie pieniądze. Nie potrafię sobie wyobrazić człowieka który na pytanie "Hej, potrzebujemy 60-sekundowego spotu. Ile weźmiesz?" odpowie "Aaaa, jak dla Ciebie, Donek, siedem milionów".

Nie powiem, że jest brzydki. Faktycznie, oblatują mnie ciary, jak na niego patrzę. Bo pokazuje, że faktycznie się polepszyło. Że drogi, że sport, że piękna Polska.

I że 116 tysięcy złotych za jedną sekundę.

A co Wy myślicie? Dajcie znać  w komentarzach.

Tymczasem POWIEM TAK... dopiero za tydzień, natomiast w piątek, aby złapać trochę oddechu od polityki MONOPOLITYKA. Czekam na Was! :)

P.S. A to prezent, jeśli komuś podobają się covery premiera ;)

piątek, 21 lutego 2014

(Nie)porozumienie? [MONOPOLITYKA]

Ciąg dalszy Ukrainy na moim blogu. Jak widzicie, trochę zmieniły się też barwy tej strony. To nie jest sztuczne i bezwartościowe wsparcie dla naszych sąsiadów. Taki mały product placement: jeśli mieszkasz w Zabrzu, od wtorku zaczynamy zbierać pieniądze dla ludzi na Ukrainie. ZSO nr 13, Wajdy 7. Przyjdź i wrzuć trochę drobnych, bo wiele drobnych to już nie drobne.

Sytuacja trudna. Dobrze, że doszło do porozumienia i dobrze, że już nie giną ludzie. Ale stan "dobrze" możę się zmienić w każdej chwili w stan "źle". To to, co pisałem w środę - wśród demonstrantów nie ma jedności - tam jest bardzo dużo radykałów. Nie ma co - to jednak rozróby, a takie wydarzenia przyciągają również zwykłych wandali, którzy chcą trochę powyrabiać. Nie neguję Majdanu, ale nie oszukujmy się: tam na pewno pewien odsetek ludzi stanowią chuligani.

Czemu to może skutkować? Temu, że osiągnięte porozumienie zostanie zerwane. I tu mam problem, bo nie wiem, czy to dobrze. Ludzie w Kijowie chcą za wszelką cenę, żeby Janukowycz ustąpił. I trochę ich nie rozumiem. Dokument stanowi, że obecny ukraiński prezydent ustąpi. Co więcej, w jego podpisywaniu brali udział politycy europejscy, którzy stanowią swoistą obronę jego treści - a co najważniejsze - ochronę tego, co ma się w wyniku tego dokumentu wydarzyć. Skrajność chyba w tym przypadku nie jest dobrym doradcą.

Wróćmy jednak do genezy - chyba można tak nazwać - powstania. Jazgot rozpoczął się, kiedy Janukowycz nie podpisał aktu stowarzyszeniowego z Unią Europejską. Jeden papier - tak ogromne straty. A przecież dokument ten niczego nie gwarantuje. Turcja umowę podpisała w 1963(!) roku, a czy jest w strukturach UE? Mam wrażenie, że Euromajdanowcy uznali, że jeśli Ukraina podpisze taki pakt, to od razu znajdzie się w Unii. Może generalizuję. A może nie.

Bardzo podobała mi się postawa Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego. Zawsze lubiłem tego polityka, a teraz pokazał prawdziwą klasę. Albo poprzecie porozumienie, albo wszyscy będziecie martwi. Bardzo dobrze. Twarda postawa w takich sytuacjach jest najlepsza.

Krótko dzisiaj, żeby nie zatnudzić. Jeśli tylko potrafisz, pomóż żółto-niebieskim, zaledwie dwa lata temu razem bawiliśmy się na EURO 2012 - pamiętacie jeszcie Slawka i Slavko? 

W niedzielę pojedziemy Z BLOGEREM WŚRÓD LUDZI..., a MONOPOLITYKA spotka się z Wami już za tydzień. Mam nadzieję, że temat będzie już lżejszy. Do zobaczenia!

środa, 19 lutego 2014

Dwie strony Ukrainy [POWIEM TAK...]

Dzisiaj o Ukrainie.

Poważny temat, więc żartów powinno być mało.

Dzieje się. Jak jeden z milionów Polaków, myślałem, że skoro w Faktach nic o nich nie mówią, to znaczy, że się uspokoiło. Czyli, że stało się źle.

Popieram dążenie ludzi do wolności. Bo to wartość piękna, można za nią oddać życie. Będąc bezpiecznym przy okazji o życie po śmierci, bo wolność dał sam Bóg. Oczywiście, jeśli w niego wierzysz.

Trzeba jednak na sprawę popatrzeć z obydwu stron. Otóż, o ile wszyscy wiedzą, że Janukowycz (prezydent Ukrainy, w sumie jej autorytarny władca) ma swoje za pazurami, o tyle nie wszyscy wiedzą o ciemnej strony mocy opozycji. Tak już mamy. Albo jesteśmy za Niemcami albo za Ruskimi. Albo PO albo PiS. 

Tam jedna i druga strona przeskrobała. Nie możemy oczywiście zapomnieć o tym, że to jest przewrót, i sytuacje takie, że giną ludzie w przewrocie są normalne. 

Dajmy na to, że opcja opozycyjna wygra. To kto będzie rządził? Rząd Jedności Narodowej? To już brzmi groteskowo - w żadnym narodzie (chyba jedynie oprócz żydowskiego, choć i tu polemizowałbym) nie ma jedności. To normalne, że ludzie mają poglądy, i że są jak dupa - każdy ma swoje. Kliczko? Dobrze, że się zaangażował, bo znana twarz zawsze pomoże, ale opanujmy się: to bokser jest. Na polityce się zna jak ja na fizyce. Średnio.

Polityka nie jest najważniejsza, ważne żeby rządził. Zgoda. Ale żeby rządzić, trzeba mieć jakieś doświadczenie. Podobne rzeczy się działy, jak w Białymstoku Krzysztof Kononowicz startował na prezydenta. To był swój człowiek, z drewnianym domkiem, mamusią i tatusiem, chodził w tureckich swetrach (które odniosły później sporą cenę na aukcjach allegro), i mówił tak jak wszyscy. Ale nie znał się na rządzeniu. NIE ZNAŁ SIĘ. Pewnie dobry człowiek, ale problem niedoboru pieniędzy rozwiązałby ich dodrukowaniem.

Dwa miesiące później chleb kosztowałby sto tysięcy złotych. 

Przyjmując, że jako prezydent Białegostoku miałby takie uprawnienia.

Przesłanie na dziś? Każdy medal na dwie strony. Warto go czasami odwrócić i spojrzeć na tę drugą.

Następnym razem POWIEM TAK... za tydzień, a w piątek widzimy się z debiutem MONOPOLITYKI.
Widzimy się, prawda? :)

poniedziałek, 17 lutego 2014

"Tasiemiec obrzydlistwa" [PÓŁ ŻARTEM, PÓŁ ŻARTEM]

Pijesz?

Kolejny post zaczynam od pytania. W dodatku merytorycznego. Skończyłem się. W każdym razie, odpowiedz sobie sam w głębi duszy czy pijesz. Wyskokowe napoje oczywiście.

Większość lubi. Nawet ja nie odmówię zimnego radlera, szczególnie, jeśli za oknem pogoda czerwcowo-lipcowa. Nie, nie chodzi mi o deszcze.

No, ale to picie zazwyczaj ma stanowić coś przyjemnego. Z resztą, jak mówi klasyk, "nie ważne co, ważne z kim". Tak więc spożywanie napojów alkoholowych to musi być przyjemność. Jeśli jest to przymus, zmień towarzystwo, jeśli jest to Twój przymus, to mam dla Ciebie pewien odnośnik...

Ta część tekstu w ogóle nie była śmieszna. Żałuję za to, pragnę się poprawić.

Do meritumu, panie Sławku, do meritumu....

WYZWANIA PIWNE !!!

To jest działalność internetowa, która obala słowa, które wypowiedział kiedyś jeden z prezesów Urzędu Patentowego w USA (autentyk, co prawda powołam się na naszkosciol.pl, co niezbyt mi odpowiada, ale widziałem ten cytat w kalendarzu ściennym (takim do wyrywania kartek)).

Oto te słowa:


Pod koniec XIX wieku szef urzędu patentowego USA ogłosił, że niedługo zamkną urząd, bo nie da się już nic nowego wymyślić.

Ja też już myślałem, że jest tyle głupich rzeczy w internecie, że ciężko jest już wymyślić coś jeszcze głupszego. Swoiste Bugatti Veyron, An 225 Mrija (pokazany na rysunku) czy wreszcie Marcin Prokop. Czy istnieje coś bardziej? Ano, istnieje. I to na facebook-u.


O co chodzi w wyzwaniu piwnym? Nalej piwo do szklanki (wszyscy to robią straaasznie ostrożnie, żeby nie było, że nie potrafią lać po ściankach) i wypij je na tzw. "eks" - za jednym zamachem.

Zamachem. Zamachem. Zamachem. <MACIEREWICZ ALERT: ON>

To igrzyska ludzkiej obrzydliwości. Nie powiem, obejrzałem parę filmików, ale skończyłem na tym, kiedy dziewczyna, bardzo ładna, zaczęła tak obrzydliwie pić to piwo, przerywając ową czynność bekaniem, która tak bardzo mi nie pasuje do konwencji dziewczyny, jak zegarek za 20 złotych z targu do... ministra ds. zegarków Sławomira Nowaka. Co w tym fajnego.

Całkiem możliwe, że umarłbym ze śmiechu, jeśli głową tego tasiemca były wpisy ludzi z branży piwnej. CZYSTY ZYSK!

Gdzie może to zajść dalej? Może kto szybciej zmajstruje drugie danie w toalecie, i na dowód je pokaże? 

Nie! Mam! Zróbmy wyzwanie ibupromowe! Niech każdy kupi paczkę i na oczach kamery całą jej zawartość połknie. 

Wtedy nie byłoby takiego debilizmu na facebook-u (tak tak, jestem ten, co tu byłem pierwszy, i jak nie było tej całej ferajny, to było fajnie). Zacznijmy od przezesta USP ZDROWIE, potem od wszystkich wiceprezesów, żeby łańcuszek się rozprzestrzenił. Nie dość, że wskaźnik zidiocenia będzie spadał, to jeszcze USP ZDROWIE zarobi (ale czy to ważne, jak już nikt nie będzie żył), a co najważniejsze, będzie mniej reklam pomiędzy Gródkiem a Leśną Górą.

Dziękuję, dobranoc. Do zobaczenia w następny poniedziałek! :)
Kawał:

Przedszkole, Kamil Stoch ustawia się w kolejce po obiad. Straszny rumor i hałas, dzieci się przepychają, krzyczą, a pani mówi:

DOŚĆ! STOCH JE PIERWSZY! :)

//za treść powyższego tekstu odpowiada minister Arłukowicz. Na liście leków refundowanych nie znalazły się moje leki.





niedziela, 16 lutego 2014

Przychodzi baba do… baby. [Z BLOGEREM WŚRÓD LUDZI]


Lubisz ludzi?

Pytanie może dość dziwne, ktoś powie: „zaraz zaraz, żyjemy w świecie portali społecznościowych, to naturalne, że lubimy się nawzajem”. Cóż, nie do końca.



Portale społecznościowe to właśnie współczesna zmora. Tak samo, jak internet. Nie jestem przeciwnikiem tych wynalazków (jak widać), ale trzeba jednak przyznać, że jak się kiedyś chciało wyjść na dwór, to trzeba było wysilić się i spotkać się z kimś. Umówić. Drzeć się na cały regulator: „Pani Kwiatkowska! Pani Kwiatkowska! Jest Alek?”. A dziś co rusz widzimy posty „kto na browca?”, „jedziemy do energy?” czy choćby apogeum, które w zamyśle ma przymuszać drugą stronę do kontaktu: „nuuuudy, pisać”. A należy nadmienić, że jestem jednak starym prykiem, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie, i fajnie jest czasem z kimś się spotkać w świecie realnym. Dlaczego? Ekran monitora umiejętnie potrafi ukryć cechy człowieka (szczególnie, jeśli potrafi się ów człowiek obsłużyć językiem), i tak pisząc czasem z nieznajomym odbierasz go jako – dajmy na to – twardziela, a spotykasz się z jakimś chudzielcem. W swetrze.

Przejdę jednak do meritum. O same spotkania chodzi. Jak myślisz, ile czasu powinny trwać idealne odwiedziny? Czy wypada klachać trzy godziny, czy jednak lepiej wstąpić na szybką kawkę i zmywać się po godzinie? A może dłuższe sesje?

Otóż, sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się to wydawać. Odwiedzinami nazywamy (oprócz tzw. „ploteczek”) choćby wizyty u chorego w szpitalu. I tak, Szpital Neuropsychiatryczny w Lublinie podaje, iż ten rodzaj spotkania powinien trwać jak najkrócej. Jest to logiczne i nie ma się czemu dziwić – to szpital dla chorych psychicznie, więc należy ich najpierw wyleczyć w jak najbardziej odizolowanym od środowiska naturalnego świecie. A takie bardziej powszechne kawusie?



I tu wkraczamy na pola savoir-vivre’u. Oczywiście, jeśli idziesz do kogoś drugi czy trzeci raz w tygodniu, to bardziej pasuje godzina do maksymalnie dwóch – nie chodzi przecież w odwiedzinach o to, żeby zmęczyć drugą osobę… sobą. Co innego, jeśli jesteś Gosią i przychodzi do ciebie Marysia, z którą ciągle piszecie, chodzicie na zakupy i obgadujecie wszystkich dookoła. Wtedy zależy to tylko i wyłącznie od Was, ale Marysia powinna być wyczulona na Twoje zachowanie, i wyczuć moment, w którym miłe pogaduchy zaczynają przechodzić w „o czym tu pogadać, żeby nie było niezręcznej ciszy”. Jeśli dawno u kogoś nie byłeś, a co więcej – umówiłeś się z nim (co jest dość ważne,  niezapowiedziane wizyty nie zawsze są dobre – chyba, że jest się bardzo z kimś zżytym), to nie ma w tym nic złego, aby posiedzieć u kogoś dłużej. Ale bez przesady, drogi czytelniku.

Jeśli chodzi o mnie, staram się jasno rysować sytuację. O której będę (zawsze się kilka minut spóźnię – sam na to liczę, gdy za pięć minut mają przyjść goście, a ja muszę jeszcze pozamiatać), o której (mniej-więcej) będę wychodził i czy przyjdę sam czy z kimś (zazwyczaj gospodarz szykuje poczęstunek, taka informacja jest więc bardzo ważna). Co więcej, zazwyczaj trzymam się zasady trzech godzin. O co chodzi? Nie później i nie dłużej – jeśli umawiasz się z kimś, zrób to minimum trzy godziny przed wizytą, a jak już u niego jesteś – siedź nie dłużej niż trzy godziny. To dobry czas, żeby sobie zagrać w grę, pogadać i napić się dobrej herbaty. Pilnujcie, żeby to nie był dobry czas na pójście spać, bo wtedy to już przegięcie.

Oczywiście, jak to często bywa, są wyjątki od reguły. Jeśli umawiasz się z kimś na projekt do pracy czy szkoły, gospodarz poprosił Cię o pomoc (choćby w remoncie) czy jest to spotkanie filmowe, to jasne, że czasem 3 godziny to za mało. Bądź jednak czujny i wypatruj delikatnych znaków gospodarza, a gdy rozmowa nie będzie już atrakcyjna, albo gospodarz ma wstać rano do pracy a właśnie wybiła godzina 21:00 – lepiej idź do domu. Świat chyba się jutro nie skończy, prawda?

Na koniec jeszcze parę fajnych rad.

Savoir-vivre mówi, że nie powinno się ściągać obuwia, gdy wchodzi się do domu, chyba, że jest mocno zabrudzone. Nie akceptuję tej zasady, uważam że jest megagłupia. Gospodarz napracował się, żeby posprzątać mieszkanie, przygotować je na przyjście gości, a ty mu w butach. Bezsens. Brak szacunku.

Zaproszony na obiad? Nie wychodź zaraz po nim! To Ci dopiero: gospodarz to nie restaurator! Ponadto, bądź pewny, że podałeś ile osób przyjdzie z Tobą. Oczywiście, bez szaleństw. Jeśli zaprasza Cię Tomek (singiel) na meczyk, to może niezbyt dobrym pomysłem jest iść z żoną. Nawet jak lubi piłkę. Tomek zakładał, że będzie to męski wieczór. To samo z dziećmi.

Ostatnia rada to bardziej pytanie niż rada: co myślisz o prezentach? O ile na urodziny są zrozumiałe, i o ile fajnie jest mieć jakąś czekoladę, jeśli gospodarz ma dzieci, o tyle przychodzenie z kwiatami do przyjaciółki (za każdym razem , oczywiście) jest chyba małą przesadą. Jeśli już koniecznie chcesz dobrze wypaść, to może wino albo coś na słodko jest lepszym rozwiązaniem?

Pisz. Chętnie poczytam, co o tym sądzisz.

Do zobaczenia w niedzielę! J